Nie byłem Rozczarowany
Już na samym początku tej bardzo krótkiej recenzji trzeciego sezonu „Disenchantment” muszę przyznać, że – choć dobrze się bawiłem – miałem wrażenie, iż jest to zaledwie wstęp do kolejnego sezonu. Ale po kolei.
Pierwsze odcinki tego sezonu zabierają nas z Dreamlandu (w którym znów źle się dzieje) do Steamland – które jest właściwie przeciwieństwem królestwa, z którego pochodzi Bean. Samo miejsce dość mocno przypomina wiktoriański Londyn – kominy, wszechobecna para, dzieci pracujące w fabrykach… wiecie o czym piszę ;).
W „nowej” krainie pojawiają się też nowe postacie – przede wszystkim Alva Gunderson, twórca Steamlandu. Niestety, ta postać – póki co – nie jest zbyt dobrze rozwinięta i trudno określić o co mu dokładniej chodziło. Niemniej, przez cały sezon gdzieś tam się pojawia i wiemy, że jeszcze coś będzie z nim związane w kolejnym sezonie.
Niestety, Groeninga poniosło nieco przy piętrzeniu problemów dla „starych” postaci. O ile rozumiem, że serial od początku bazuje na szalonych przygodach Bean, Elfo i Luci, tak nie mogę zrozumieć czemu zrobił Królowi Zogowi to, co zrobił. Na Innosa, przecież ten człowiek mówi głosem Bendera, a jego ojowe zawołąnie brzmi „bite my shiny metal axe”! Brakowało mi tej postaci – choć pojawiła się w prawie wszystkich odcinkach tej serii. Dlaczego zatem go brakowało? Cóż, o tym sami musicie się przekonać ;).
Równie rozczarowujące jest zakończenie – znów mamy cliffhanger (do tego bardzo podobny do tego z pierwszego sezonu), co jest już trochę nudne w tym serialu… Szczególnie, że teraz trzeba czekać na czwarty sezon, by dowiedzieć się co dalej. Rozumiem, że tak ma to działać, ale choć raz niech to będzie jakiś inny suspens, a nie powtórzenie tego samego schematu.
Wypadałoby teraz postawić ocenę, ale tego nie zrobię. W przeciwnym razie musiałbym postawić 4/6 (poprzednim dwóm sezonom postawiłem piątkę).
Do zobaczenia za tydzień!
Edytowano przez MajinYoda
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia.