przemyślenia Prawdziwych przyjaciół poznaje się w queście
W rozmaitych msm-ach, które opisywałem na moim blogu pojawił się motyw braku przyjaźni między "samolubnym bohaterem" a innymi postaciami (choćby w ostatnim MSMie). Każdorazowo zastanawiałem się nad tym i za każdym razem dawałem przykład z Gothica. Ale czas napisać o tym więcej.
Zacznijmy od tego, że Bohater zwykle zdobywa przyjaciół podczas swojej podróży (czegokolwiek ona dotyczy). Spójrzmy więc na wspomnianą grę PB - przez trzy części Bezi poznaje sporo osób i można spokojnie napisać, że - niezależnie od jego wyborów w "trójce" - ma trójkę conajmniej czwórkę przyjaciół: Lestera (dzięki @SerwusX ), Diego, Miltena i Gorna. Ten drugi jest zresztą pierwszą osobą, która nie jest nam wroga w Kolonii. Ba, Diego pomaga Beziemu praktycznie bezinteresownie - i przestrzega, by nie mówić za dużo, jeśli bohater wyjawi mu informacje o liście do magów ognia. Co ciekawe - w “dwójce” Bezi mu się odwdzięcza za to, a potem Diego dołącza do naszej wyprawy.
Z kolei przyjaźń z Miltenem i Gornem ma nieco inne fundamenty - wspólne przeżycia za Barierą. Szczególnie mam tu na myśli Gorna, któremu pomagamy we wszystkich trzech częściach “jak wojownik wojownikowi”.
Przechodząc dalej mamy właściwie mistrzów w tworzeniu tego typu relacji Bohater-NPC, czyli BioWare. Na przykładzie Inkwizycji - Inkwizytor(ka) poznaje po drodze sporo osób, z niektórymi się zaprzyjaźnia (choć nie musi), z innymi może się pokłócić a z jeszcze innymi wdać w romans. W moim przypadku dwukrotnie była to Sera - nic nie poradzę, że ta postać jest bardzo ciekawa :). Mniejsza - grunt, że ponownie - wspólny cel, przeżycia oraz - w dość znacznym stopniu - nasza postawa wobec tych NPCów może zmienić ich nastawienie do nas. najlepszym przykładem jest Kasandra, która najpierw oskarża nas o zabicie wszystkich w czasie Konklawe, by ostatecznie (o ile nasze wybory będą właściwe, rzecz jasna) otworzyć się na nas i nawet zostać przyjaciółką Inkwiztora(ki), a nawet jego ukochaną. Ewentualnie nową Boską.
Jeśli chodzi o przyjaźń w DAI to wydaje mi się, że najbardziej przejmowałem się Cullenem. Serio, jego uzależnienie od lyrium i decyzja z tym związana (za każdym razem kazałem mu rzucić to draństwo) dawała mi poczucie, że mam wpływ na losy tej postaci i moim zaangażowaniem w jego problem zyskuję jego sympatię.
Kolejnym ciekawym przykładem jest GTA IV i rodzinne więzi (które też są formą przyjaźni) Niko z Romanem. Jak wiemy, z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach, ale w tym przypadku główny bohater troszczy się o swojego przygłupiego naiwnego eee… "czasami" wpadającego w tarapaty kuzyna. Co więcej - chroni go przed prawdą o losie jego matki. I, rzecz jasna, trzeba znosić jego chęć wypadów na kręgle :).
Podczas rozgrywki Niko zaprzyjaźnia się także z innymi postaciami - najbliżej, oczywiście, z Kate McReary, ale ich związek, jak wiemy, kończy się źle lub tragicznie (w zależności od naszych wyborów).
Długo zastanawiałem się nad kwestią Fallout 4. Właściwie Sole Survivor zdobywa tylko dwójkę przyjaciół - Nicka Valentine’a oraz Piper Wright, choć co do obu mam pewne wątpliwości - detektyw jest technicznie maszyną i trudno określić czy odczuwa takie rzeczy, z kolei dziennikarka… cóż, przez większość gry miałem ją za przyjazną postać, ale niekoniecznie przyjaciółkę mojej postaci. Jakoś nie odczuwałem więzi między nimi…
Tak samo, nie odczuwałem więzi z Prestonem. Jasne, uwielbiam motyw budowania w F4, ale sposób, w jaki zleca nam zadania (niby jestem Generałem, a to on mi wydaje rozkazy - ciekawe) doprowadzał mnie do szału.
W kwestii przyjaźni warto wspomnieć też o grach z serii Total War. Przyjaźnie, sojusze, unie i wojny - to codzienność w tej serii. Choć, rzecz jasna, w polityce nie istnieje pojęcie przyjaźni .
Również w serii Assassin's Creed pojawia się przyjaźń. W "jedynce" mamy na to najlepszy przykład - Altair i Malik. Choć ten drugi traci rękę przez bohatera to jednak, widząc jego wewnętrzną przemianę, wybacza mu błędy, a pod koniec otwarcie staje po jego stronie w walce z własnym Mentorem. I to się nazywa przyjaźń. Z kolei w Odyssey mamy nieco mniej typowy wątek - Kassandra (lub Alexios, ale ja będę pisał z jej perspektywy) od początku gry przyjaźni się z dziewczynką imieniem Phoibe, a nawet daje jej drewnianego orła. Kiedy dziewczynka zginęła uznałem - czy raczej: Kassandra zdecydowała - że Alexios jest już nie do uratowania i przez resztę gry dążyłem do jednego - zabicia go. Brzmi to dziwnie, ale ten moment był dla mnie przełomowy, choć do decyzji zostało mi wówczas wiele godzin.
Na koniec zostawiłem sobie Skyrima. Tu z kolei miałem inny kłopot - gra z jakiegoś powodu zmuszała mnie do polubienia Delphine a ja na każdym kroku miałem jej dość. Wszyscy na około trąbią o tym, że Bohater zabił Smoka i wchłonął jego duszę, Siwobrodzi wręcz wydarli się na całe Tamriel wołając Dragonborna… a ta najpierw musiała mieć pewność. Co gorsza - potem cały czas jesteśmy jej chłopcem/dziewczynką na posyłki. Szkoda, że nie da się powiedzieć jej by się odczepiła - jej "pomoc" i tak okazała się całkowicie zbędna.
Innym dramatem jest kwestia małżeństw w Skyrim. Cieszy mnie, że wprowadzili tę mechanikę, ale coś poszło bardzo mocno nie tak, jak powinno. BioWare dobrze to rozwiązał a tu Bethesda zaserwowała nam najgłupsze możliwe rozwiązanie. Nie dość, że pula NPCów jest ograniczona, nie ma wszystkich ras to jeszcze miałem wrażenie, że jakieś 3/4 “kandydatów” została dopchnięta na listę na siłę. Tak naprawdę z kobiet sensowne są tylko Ysolda, Muiri, Aela, Lydia i Sylgja, a z facetów chyba tylko Vilkas i Erik. Przynajmniej takie jest moje zdanie .
Oczywiście wybrałem tylko kilka przykładów i zdaję sobie sprawę, że jest ich o wiele więcej. Może jakieś podrzucicie?
3 komentarze
Rekomendowane komentarze